Życie nomadów na wschodzie Tybetu.

„Moja rodzina zamieszkiwała tereny wschodniego Tybetu, w pobliży góry Kailasz. Przynależała do nomadów, którzy żyli i podróżowali w dużych grupach. Nie wie dokładnie, kiedy się urodziłem, chyba około roku 1934. Miałem pięć lat, gdy umarła moja matka. Było nas siedmioro rodzeństwa: dwie dziewczynki i pięciu chłopców. Wraz z ojcem mieszkaliśmy w wielkim namiocie ze skór jaka.

Na środku w namiocie, znajdowało się ognisko – rodzaj żelaznego rusztu, na którym stawiano dwa czajniki. Mój ojciec sypiał na macie zrobionej z futra pewnego zwierzęcia*, które tu, w Szwajcarii, nie występuje. Było to coś pomiędzy antylopą i kozą. My natomiast sypialiśmy na wełnianych kocach i przykrywaliśmy się futrami. Dwóch ludzi trzymało nocne straże przy stadach, by zwierzęta nie zostały zranione przez drapieżniki lub ukradzione przez złodziei. Rabusie nie należeli do żadnej z grup; byli jak piraci.

Na nasza dietę składały się: tsampa, jogurt, kozi ser, mięso z jaka lub kozy. Piliśmy dużo herbaty po tybetańsku. W święto Losar raczyliśmy się piwem, czyli czangiem. Nie uprawialiśmy żadnych roślin. Jak to u nomadów, wszystkie produkty żywnościowe pochodził od zwierząt.

Raz do roku, na wiosnę, odbywała się narada siedemdziesięciu rodzin. Decydowano na niej, kto wyprowadzi stada na pastwiska. Wybór zależał od wielkości stada i liczności rodziny danego członka społeczności. Trzeba było przecież iść daleko na północ.

Nomadowie są religijni. Codziennie odprawialiśmy pudże. Zapraszaliśmy do nas lamów, którzy dawali nam nauki. Zabijaliśmy tylko stare zwierzęta. Były one zbyt słabe , by nadążyć za stadem. Inna rzecz, że nomadowie nie uczą się czytać i pisać. Uważają, iż czytanie psuje wzrok. Jeśli ktoś chciał pobrać podstawowe nauki, musiał udać się do klasztoru. Ja i moja przyjaciółka – Tenzin Dolma, które jest teraz moją żoną – nauczyliśmy się czytać niejako na „własnym podwórku”. Zawdzięczamy to mojej siostrze, która pobierała nauki w klasztorze, a później przekazała je nam. Pamiętam, że dniami pracowaliśmy, a nocami uczyliśmy się.

Kiedy skończyłem siedemnaście lat, postanowiłem jakoś ukierunkować swoje życie. Tak więc, bez zgody rodziny, poszedłem do klasztoru tradycji bon-po (to prebuddyjska tradycja animistyczna), który liczył już ponad dwa tysiące lat.

Lama w klasztorze miał wizje, że nastąpi inwazja Chińczyków. Kiedy dowiedzieliśmy się, iż Chińczycy zajęli Lhasę, lama nie był tym zaskoczony.

Mój lama znał praktyki szamańskie, ale nie chciał ich nauczać, gdyż wiele rytuałów opierało się na zabijaniu. Głównie poznawałem Ningmapę”.

Namtak Jundug (mieszkający w Szwajcarii)

* prawdopodobnie chodzi o nahur, błękitną owce tybetańska