Tomasz Liver – MŁYNEK MARABUTA
„Dzięki społeczności monastycznej jest szansa, że nauki zostaną przekazane w przyszłości. Wiele medytacji wymaga ścisłych odosobnień z bezpośrednim kontaktem z nauczycielem. Kto ma dziś czas zamykać się na kilka lat, żeby medytować? Jak to powiedział jeden z mistrzów, Kalu Rinpocze: „Współcześnie człowiek musi zrealizować oświecenie pomiędzy przyjściem z pracy a włączeniem telewizora”… Z drugiej strony nie da się zachować feudalnej struktury w świecie kapitalizmu informatycznego. Ktoś za to wszystko musi po prostu płacić. Nie da się wmówić ludziom, że zamiast medytować, powinni pracować i utrzymywać tych, którzy pomedytują za nich. Wyprawa w tę religię to przede wszystkim doświadczenie. Sprawdzanie podczas medytacji tego co mówią nauki.
-Chcesz powiedzieć, że nie da się po prostu uwierzyć? Nie ma u was „wyznawców”? – zapytałem.
-To zależy o czym mówimy – uśmiechnął się jak Mona Lisa – Jeżeli mówimy o buddyzmie tybetańskim na Zachodzie, to rzeczywiście, niewielu jest tak zwanych wyznawców. Jeżeli ludzie chcą wierzyć – bliżej im do kościoła. Tu przychodzą medytować i sprawdzać, jak medytacja działa. Tego zresztą uczą jego mistrzowie.
-Sprawdzanie? – próbowałem sprecyzować.
-Musisz odnaleźć sam dla siebie sedno wszystkiego. W przeciwnym wypadku ta wycieczka nie ma sensu.
-Ale przecież macie tu kościół, czy jak to nazywacie…
-To wszystko nieistotne – machnął ręką Greg – Musi być struktura, organizacja, bo żyjemy w świecie formy. Widzisz te literki? To przejście na pograniczu formy i zrozumienia – podniósł pasek papieru zapisanego tybetańskimi „robaczkami”. – Kiedy nauczysz się tybetańskiego, będziesz wiedział, co tu jest napisane. A potem odkryjesz znaczenie dla siebie! Zrozumiesz, że u podstawy wszystkich przejawień leży umysł… A raczej jego świetlista natura. To są historie o tym, jak je znaleźć”.
Tomasz Liver – MŁYNEK MARABUTA (strony 22-23 , wydawnictwo VIMALA)
Zdjęcie: stupa Kalaczakry w Andaluzji.