Wanda Dynowska
Wanda Dynowska
„Goszcząc w Gdańsku w 2008 r., Dalajlama zaskoczył wszystkich słowami: „Mało kto to wie, ale gdy w latach 50. znalazłem się na uchodźstwie, poznałem dwoje wspaniałych Polaków. Byli dużo starsi ode mnie. Ta kobieta, Polka, była wtedy dla mnie jak przybrana matka, to dzięki niej zostałem wegetarianinem”. Ta Polka to Wanda Dynowska.
Od 1960 r. Dynowska zaangażowała się w kolejne wielkie przedsięwzięcie – pomoc Tybetańczykom, uciekającym do Indii z ich kraju, okupowanego przez wojska ChRL. Bardzo możliwe, że to ona i Frydman wpłynęli na decyzję premiera Nehru – starego znajomego z czasów walk o niepodległość Indii – o przyjęciu tybetańskich uchodźców. Ruszając do położonej w północnych Indiach Dharamsali, tymczasowej stolicy Tybetańczyków i siedziby emigracyjnego rządu Dalajlamy, Dynowska pisała: „ludzie w sześćdziesiątym roku życia idą na emeryturę, a ja w siedemdziesiątym trzecim zacznę nową dziedzinę pracy”.
Mieszkała w skromnych warunkach. Pomagała organizować niezbędne do przetrwania narodu instytucje: szkoły, internaty, wioski dziecięce itp. Jej tybetańscy wychowankowie wspominają ją jako Babcię Moli lub „Amę”, czyli Mamę. Dynowska była pod wrażeniem kultury Tybetańczyków – „bez względu na klasę społeczną, tj. od najbardziej uczonych zakonników do najskromniejszych tragarzy, nianiek”. Podkreślała, że nie wiedzą co to nienawiść, chęć zemsty, zła wola; nie piją, nie palą, nie kradną, nie kłócą się…
Bliski kontakt z Dalajlamą i jego najbliższym otoczeniem zaowocował przejściem Dynowskiej na buddyzm lamaistyczny. Jednak ona sama także miała wpływ na duchowego przywódcę Tybetańczyków – o czym świadczą wspomniane na wstępie słowa Dalajlamy.
Choć pochłonięta tragedią Tybetańczyków, Dynowska marzyła o powrocie do Polski. Jednak w 1970 r. jej stan zdrowia zaczął się gwałtownie pogarszać: „Pies [tak nazywała swoje ciało – przyp. red.] wytrzymał podróż z Upper Dharamsala do New Delhi, ale jest na wpół przytomny”. Czując się coraz gorzej, przeprowadziła się do klasztoru w Mysore. Odwiedzali ją zarówno tybetańscy lamowie i mnisi, jak i katoliccy księża oraz zakonnice. Dynowska powoli żegnała się ze wszystkimi, stopniowo zaczynała odmawiać przyjmowania leków i pogrążała się w medytacji. Swoje cierpienie wewnętrzne łączyła z tragedią Tybetu. Zmarła 20 marca 1971 r., po mszy odprawionej przez polskiego księdza Mariana Batogowskiego. Podobno odeszła z tego świata – medytując, w klasycznej pozycji jogi. Ubrana była wtedy w tradycyjny hinduski strój sari…
Wokół jej śmierci jest jednak wiele kontrowersji. Z jednej strony istnieje relacja ks. Batogowskiego, jakoby umierająca Dynowska „poprosiła o mszę św. w swoim pokoju, odbyła spowiedź z całego życia, przyjęła sakramenty święte” i zmarła „bardzo rozmodlona”. Z drugiej strony niektóre źródła mówią, że chciano ją „odwrócić od religii i duchowości Wschodu, ale było to nieudane”. Pewne jest natomiast, że zgodnie z ostatnią wolą Dynowskiej, Tybetańczycy zabrali jej ciało do leżącej nieopodal kolonii tybetańskiej w Bylakuppe. Tam odbyły się uroczystości pogrzebowe w tradycji buddyzmu lamaistycznego, połączone z kremacją jej ciała. Ku pamięci Dynowskiej zbudowano tam stupę – buddyjską kapliczkę – o nazwie Tenzin Chodon („Pani Lampa”) dla uczczenia tybetańskiego imienia Polki.
„Jej życie i praca były pięknym mostem między Zachodem a Wschodem, mostem, po którym nie szły czołgi, ale zwyczajna ludzka dobroć i miłość” – podsumował dorobek życiowy Dynowskiej wspomniany ks. Batogowski. Zdaniem indologa Leona Cyborana „to była prawdziwa joginka i mistyczka, bez jakichkolwiek wątpliwości”.
Źródło: https://www.focus.pl/artykul/wanda-dynowska-polski-lacznik-dalajlamy