NIE JESTEŚMY WSPÓŁCZUJĄCYMI MASZYNAMI: RADYKALNE ODRZUCENIE NAUKOWEGO BUDDYZMU

Lama Dziampa Thaje jest z urodzenia Anglikiem i praktykuje buddyzm od 1973 roku. Mieszka i naucza Dharmy w Anglii w ośrodkach Dechen Community. Jest żonaty i ma czworo dzieci. Naucza w linii tybetańskich szkół sakja oraz kagju. Miał ponad trzydziestu nauczycieli min. Sakja Trizin Rinpocze, Dilgo Khjentse Rinpocze, XVI Karmapa, Karma Thinlej Rinpocze, Kalu Rinpocze, Dudziom Rinpocze. Więcej informacji na Wikipedii: Lama Jampa Thaye.

=====

We współczesnym świecie nauka wydaje się być wszechobecna, trudno też zaprzeczyć jej osiągnięciom badawczym i korzyściom z nich płynących. Właśnie ten sukces przekonał wielu ludzi, w tym część powszechnie szanowanych postaci buddyjskiego świata, że sama Dharma aby przetrwać musi się „unaukowić”.

Osobiście nie jestem przekonany, że taki pomysł wypali, a nawet jeśli, to czy okaże się pomocny. Dharmy nie trzeba umieszczać w specjalnie chronionym obszarze „wiary”, do którego rozum nie ma dostępu. W tym sensie buddyzm nie przypomina najróżniejszych teizmów, których autorytet w ostatecznym rozrachunku opiera się na przyjęciu boskiego objawienia. Jest tak dlatego, że Dharmy wystarczy bronić bezpośrednim doświadczeniem i rozumowaniem, których nie potrzebuje zapożyczać od nauki.

Co więcej, wygląda na to, że większość „nauki” prezentowanej w dyskusjach nie jest wcale praktyką naukową, lecz teorią filozoficzną: scjentyzmem i materializmem. Przekonanie, że nauka może odpowiedzieć na wszystkie pytania dotyczące natury rzeczywistości – często idąc ramię w ramię z materializmem – jest zasadniczo scjentyzmem, rodzajem quasi-religijnej wiary w wiedzę naukową jako jedynego prawdziwego źródła wiedzy. Wiara ta jest głęboko ukrytym założeniem, a nie żadnym odkryciem dokonanym na drodze jakiegoś eksperymentu naukowego.

Należy odróżnić materializm od nauki. Podczas gdy co chwila dokonywane są nowe odkrycia naukowe, współczesny materializm filozoficzny w najważniejszych aspektach nie odbiega znacznie od staroindyjskich teorii ćarwaka czy lokajata, które Budda jak i inni wielcy mistrzowie jego tradycji znali i odrzucali (tyle w temacie postępowej nowoczesności materializmu – pojęcia mającego przekonać nas, że jest on nieuniknioną falą przyszłości).

Ów współczesny materializm niczego nie dodaje do starych teorii ćarwaki poza iluzją, że jeśli złożone procesy fizyczne opisane zostaną wystarczająco drobiazgowo, to my, publiczność, nie zauważymy manipulacji, kiedy to nieczuła materia magicznie zostaje wskrzeszona do życia, a Pinokio zamienia się w prawdziwego chłopca. Tak naprawdę materializm nie potrafi wyjaśnić, jak życie powstało z nie-życia, jak świadomość powstała z nie-świadomości w bardziej przekonujący sposób niż teista głoszący, że Bóg rzekł po prostu „Niech się stanie światło”.

Sedno w tym, że Dharma nie musi się obawiać, ani nie musi też kłaniać się przed nauką. Nauka doskonale radzi sobie z odkrywaniem i kwantyfikacją rzeczy, które można wyjaśnić z materialnej czy mechanicznej perspektywy, na przykład strukturę DNA. Zadaniem nauki jest tworzenie i sprawdzanie hipotez na temat sposobu, w jaki funkcjonują procesy fizyczne. To wbudowane w nią ograniczenie nie przekreśla pożyteczności przedsięwzięć naukowych, jednak stawia ją w niekorzystnej pozycji w obszarach niematerialnych, takich jak etyka, natura umysłu czy wyzwolenie z samsary – głównych polach zainteresowania Dharmy.

Chociaż sama nauka nie stanowi zagrożenia dla Dharmy, to jednak nawoływanie do „naukowego buddyzmu”, przekonanie, że buddyzm musi dostosować się do materialistycznych twierdzeń idących zwykle w parze ze scjentyzmem, już zdecydowanie tak. Taki buddyzm to już nie Dharma. Jeśli porzucimy w tym celu wiele z kluczowych nauk, zostaniemy z pustymi rękami, być może siedząc jedynie na poduszce medytacyjnej i łagodnie rozprawiając o spokoju! Przypomina to „buddyzm” sprzedawany na drogich warsztatach „duchowych”, które dziś zaśmiecają naszą część świata; nie jest to jednak w żadnym wypadku buddyzm znany naszym poprzednikom.

Oczywiście nie każdy, kto dostrzega wagę dialogu buddyzm z nauką jest od razu zwolennikiem takiego „niebuddyjskiego buddyzmu”. Można jednak zadać sobie pytanie, jaki pożytek płynie z owego dialogu, jeśli zauważyć, że główny nacisk kładzie się w nim na tak trywialne filozoficznie sprawy jak potwierdzanie skuteczności medytacji poprzez badanie fal mózgowych medytującego.

Oczywiście fale mózgowe mogą ulegać zmianie podczas medytacji. Trudno zrozumieć jednak w jaki sposób miałoby to pomóc w procesie rozpuszczania dwóch trucizn umysłu, przeszkadzających emocji i niewiedzy, które prowadzi do oświecenia. Czy na przykład Dzietsun Milarepa szybciej osiągnąłby urzeczywistnienie, gdyby znał się na neurologii? Prawda jest taka, że cała gama skutków fizycznych – od uspokojenia pulsu po zmiany fal mózgowych – mogą towarzyszyć medytacji, nie są jednak źródłem doświadczenia medytującego umysłu w większym stopniu, niż przejście zgagi.

Krótko mówiąc, zrozumiałe pragnienie promowania Dharmy poprzez kojarzenie jej z prestiżem nauki może przesłonić jej prawdziwą moc. Wyjątkowa moc Dharmy spoczywa w jej diagnozie cierpienia, jego przyczyn oraz recepcie na ścieżkę do wygaśnięcia owego cierpienia. W tym sensie, buddyzm może mówić sam za siebie – nawet na współczesnym targu najróżniejszych koncepcji. Dlatego najbardziej możemy pomóc Dharmie utrzymując czystość nauk. Być może jest to dziś najradykalniejszy krok, jaki możemy wykonać.

=====
Źródło: TRICYCLE Blog. Tłumaczył Grzegorz Kuśnierz (Speakingo.pl).