Oświecony kucharz
Dawno temu w pewnym wielkim klasztorze w Tybecie żył mnich kucharz zwany Macienem, który sypiał w kuchni i nie posiadał nic oprócz garnków i rondli. Służąc bezinteresownie innym, odnalazł najgłębszy spokój – osiągnął wzniosły cel, do którego bezskutecznie dążyli wszyscy pozostali, karmieni co dzień przez niego mnisi. Kucharz dawno już zarzucił surowe klasztorne reguły, studia filozoficzne oraz skomplikowane rytuały i obrządki. Porzuciwszy wszelkie wysiłki zmierzające do osobistych korzyści, egoistyczne troski i walkę z życiem, zadowalał się tym, że może po prostu służyć braciom buddyjskiej wspólnoty i w ten sposób wyrażać swą wdzięczność Buddzie.
Dzięki temu cokolwiek Macien robił, odnosiło się wrażenie, że działa przez niego sam Budda we własnej osobie, że jest on wręcz tożsamy z osobą i działaniami klasztornego kucharza. Ten bowiem, wolny od trosk o swój duchowy rozwój, nie odczuwał potrzeby formalnej modlitwy ni medytacji, a wszystko, co robił, wykonywał bez wahań i wątpliwości. Poddając się biegowi życia z pogodną akceptacją, ów prosty mnich doświadczał rzeczywistości tak, jakby wszystko, co go spotyka, miało taki sam smak, nie ulegał niechęci, ani przywiązaniu. Zawsze przyjmował krytykę, nie zabiegał o niczyje względy, a do wszystkiego, co robił, podchodził tak, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.
Macien całymi dniami warzył w wielkich żeliwnych kotłach prostą, zdrową strawę dla całego klasztoru, a w kuchni, gdzie z osmolonych belek u sufitu zwisały paski suszonego jakowego mięsa, zawsze można było liczyć na gorącą herbatę z masłem i do tego dobre słowo.
Tymczasem uczeni lamowie nie domyślali się, kim tak naprawdę jest ich klasztorny kucharz – a trzeba wiedzieć, że poziom zarówno duchowej praktyki, etycznego postępowania, jak i zdrowia całej mnisiej wspólnoty z klasztory Maciena był najwyższy spośród wszystkich miejscowych klasztorów. Fakt ten przypisywano głównie odprawianym rytuałom oraz ścisłemu przestrzeganiu surowych reguł codziennego życia mnichów.
Po kilkudziesięciu latach stary kucharz w końcu rozstał się z życiem. Pozostało jednak kilku godnych następców, z których każdy uważał jego i tylko jego za swego najważniejszego guru. Klasztor urządził dla Maciena pogrzeb należny lamom i uroczysta kremację – choć wiadomo było, że stary kucharz byłby równie zadowolony, gdyby jego ciało po prostu rzucono na żer szakalom i sępom. Tymczasem nad jego stosem pogrzebowym pojawiły się kaskady tęczowego światła, a wśród prochów znaleziono kości pokryte sylabami mantr. Dopiero teraz wszyscy zrozumieli, że pomiędzy nimi żył anonimowy święty.
Macien udowodnił, że przebudzenie polega na czymś głębszym niż tylko na dopełnianiu rytualnych obrzędów. Mówiono później, że pokorny kucharz nieustannie wymawiał imię Wielkiego Współczującego – Czenrezika i Wyzwolicielki tary. Utrzymywano też, że uwijający się pracowicie nad garnkami Macien nieprzerwanie wizualizował w sercu i ponad głową swe bóstwo medytacyjne.
Jeszcze inni zapewniają, że gdy kucharz osiągnął doskonałą jedność ze swym mistrzem, a tym samym ze wszystkim, co istnieje, nigdy już nie musiał podejmować żadnego wysiłku, by cokolwiek rozwijać, pielęgnować czy zmieniać. Działając odpowiednio do wymogów chwili, potrafił w swym codziennym życiu cieszyć się błogosławieństwem „drugiego brzegu”, jakim jest oświecenie, i nie potrzebował żadnej łodzi, by do niego dotrzeć. Dziś urzeczywistnionego kucharza wspomina się po prostu jako Maciena – tego, który nakarmił wielu.