WIARA, RYTUAŁ I ZABOBONY

Jean-François Revel to jeden z najwybitniejszych francuskich intelektualistów. Dwadzieścia siedem lat temu jego syn Matthieu Riccard zrezygnował z obiecującej kariery naukowej i zaczął studiować i praktykować buddyzm tybetański pod kierunkiem najznamienitszych nayczycieli naszych czasów. Ojciec i syn, filozof i mnich, spotkali się w Nepalu, by zadać sobie pytania, które od wieków stawia sobie ludzkość. Czy życie ma sens? Czym jest świadomość? Czy człowiek jest wolny? Co dały nam odkrycia naukowe i postęp techniczny? Czym jest cierpienie, wojna, nienawiść? To nie jest abstrakcyjna rozmowa. Mówią o etyce, prawach człowieka, odpowiedzialności, wiedzy i wierze, o swoich poszukiwaniach sensu życia. Poniższy tekst pochodzi z trzynastego rozdziału książki „Mnich i filozof”, będącej zapisem tych rozmów.

—–

Jean-François: W większości religii znajdziesz element rytualnej pobożności, która dla osoby z zewnątrz może zakrawać na fanatyzm czy ślepą wiarę – wszystkie te wody święcone, różańce, palemki, odpusty, szczególnie skuteczne modlitwy, płonące świeczki itd. Powszechnie przyjmuje się jednak, że buddyzm jest inny, że mniej w nim rytuału, przesądu i zabobonu. Wydaje mi się wręcz, że to właśnie ta wizja przyciąga do buddyzmu wielu ludzi, zwłaszcza intelektualistów, których rażą nazbyt, ich zdaniem, teatralne, irracjonalne czy sformalizowane aspekty innych wielkich religii. Muszę powiedzieć, że utwierdzam się w przekonaniu, iż obraz ten jest mocno wyidealizowany – czy raczej oparty li tylko na znajomości doktryny, ale nie codziennej praktyki. Wystarczy pojechać do jakiegoś buddyjskiego kraju i zajrzeć do świątyni, by przekonać się, że jest dokładnie odwrotnie: to pandemonium najróżniejszych praktyk, recytacji, śpiewów, procesji, pokłonów itd. itp., które dla agnostyka, takiego jak ja, niczym się nie różnią od zabobonów czy obsesyjnego zrytualizowania prawosławia, katolicyzmu, islamu albo judaizmu. Pójdę dalej i powiem, że tutejsze praktyki – którym oddajecie się dziś, w XX wieku, na naszych oczach – bardziej przypominają średniowieczny katolicyzm, niż cokolwiek we współczesnym Kościele. Czyżby mądrość Buddy obrosła irracjonalnym, zewnętrznym i kompletnie mechanicznym rytualizmem?

  Matthieu: Przede wszystkim, musisz zrozumieć różnicę – i dotyczy to wszystkich religii, nie tylko buddyzmu – między rytuałem a zabobonem. Wiara zmienia się w zabobon, gdy kłóci się z rozumem i gubi zrozumienie głębi znaczenia rytuału. A rytuał ma głębokie znaczenie. Łacińskie słowo ritus oznacza w końcu „właściwe działanie”. Wzywa do refleksji, kontemplacji, modlitwy, medytacji. Recytowane słowa mają przecież znaczenie, które wymaga kontemplacji. A już na pewno jest tak w buddyzmie tybetańskim. Jeżeli przyjrzysz się treści rytuału i zastanowisz nad recytowanymi słowami, przekonasz się, że jest on jak przewodnik, zawierający wszystkie elementy medytacji buddyjskiej – miłość, współczucie, pustkę i tak dalej. Rytuał to praktyka duchowa, odprawiana w inspirującej scenerii klasztoru lub świątyni. Masz tu atmosferę głębokiego spokoju. Masz muzykę sakralną, która nie porusza, lecz gasi emocje, i zachęca do rozwijania uwagi. Widzimy w niej ofiarę, a nie formę artystycznego wyrazu. Niektóre rytuały trwają bez przerwy, dzień i noc, tydzień a nawet dłużej. Są wówczas intensywną praktyką grupową. Jeżeli przedmiotem medytacji jest mandala, nacisk kładzie się na rozwijanie technik koncentracji i na bogactwo symbolicznych znaczeń.

J.F.: Czy mógłbyś mi powiedzieć, co to jest mandala? Mam o tym bardzo mgliste pojęcie.

M.: Mandala to symboliczny obraz świata i istot, doskonałe miejsce i przebywające w nim bóstwa. „Bóstwa” mandali nie są bogami; jak już mówiłem, buddyzm nie jest ani politeistyczny, ani monoteistyczny. To archetypy, różne aspekty natury buddy. Medytacja związana z mandalą jest ćwiczeniem w „czystej percepcji”, czyli widzeniu natury buddy we wszystkich istotach. Takie techniki wizualizacyjne pozwalają zmienić nasze zwykłe widzenie świata – mieszankę czystego i brudnego, dobrego i złego – w głębokie zrozumienie fundamentalnej doskonałości świata zjawisk. Wizualizując siebie samych oraz wszystkie otaczające nas istoty jako doskonałe archetypy z panteonu „bóstw” buddyzmu tybetańskiego, oswajamy się z myślą, że każdy ma naturę buddy. Dzięki temu przestajemy kierować się wyłącznie cechami zewnętrznymi – urodą lub jej brakiem, przyjazną czy wrogą postawą itd. Krótko mówiąc, takie techniki są niezwykle skutecznymi metodami, pomagającymi nam odkryć pierwotną doskonałość, tkwiącą w nas samych i we wszystkich istotach. Warto również dodać, że dla nauczycieli tybetańskich rytuały nie są najważniejszą rzeczą. Podczas „odosobnień”, o których opowiadałem ci wcześniej, często nie odprawia się ich w ogóle, poświęcając cały czas medytacji. Niektórzy – na przykład wielki jogin Milarepa – otwarcie szydzili z wszelkich ceremonii i rytuałów. Różnorodność technik duchowych odpowiada różnorodności uczniów, a także poszczególnym poziomom praktyki duchowej.

  J.F.: Świetnie, ale wczoraj widzieliśmy tłum buddystów, którzy przyszli się pomodlić przed taką wielką budowlą… Jak to się nazywa?

M.: Stupa.

J.F.: Właśnie. Wędrowali wokół niej całymi godzinami, obchodząc ją tylko z prawej strony. Pamiętam to z wycieczki do Bhutanu. Ciągle ktoś mi mówił, że wokół tych stup i świątyń trzeba chodzić zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wyjaśnienie jakoś uleciało mi z głowy, choć świetnie pamiętam, że nie było satysfakcjonujące. Czyż to nie najzwyklejszy zabobon?

M.: To bardzo ważna kwestia. Przyznasz chyba, że większość naszych codziennych czynności ma charakter czysto utylitarny – i żadnego głębszego znaczenia. Z reguły idziemy tylko po to, żeby gdzieś jak najszybciej dojść, jemy, by napełnić brzuch, pracujemy, aby jak najwięcej wyprodukować itd. Ale w społeczeństwie przenikniętym duchowością znaczenia mają nawet najzwyklejsze czynności. Ideał polega na tym, by nic nie było „zwyczajne”. Kiedy idziesz, na przykład, myślisz, że kroczysz ku oświeceniu. Gdy rozpalasz ogień, życzysz wszystkim istotom, by wypaliły się ich negatywne uczucia. Jedząc, pragniesz, by każdy mógł poznać smak kontemplacji. Uchylając drzwi, otwierasz wrota oświecenia przed wszystkimi istotami. I tak dalej. Stupa? Tybetańczycy uważają, że spacerowanie wokół takiej świątyni wzbogaci ich bardziej niż godzina joggingu. Stupa symbolizuje umysł Buddy (księgi jego mowę, a posągi – ciało). Ponieważ prawą stronę ciała uważamy za ważniejszą, okazują szacunek Buddzie i jego naukom, obchodząc stupę właśnie w taki sposób. Kiedy spacerują, ich umysły zwracają się ku Buddzie i jego słowom.

J.F.: A po co wszystkie te freski, najwyraźniej przedstawiające jakieś bóstwa. Myślałem, że w buddyzmie nie ma bogów.

M.: Powtarzam przecież ciągle, że nikt nie traktuje ich jak bogów, to znaczy niezależnych, autonomicznych istot. Symbolizują one różne przymioty oświecenia. Jeżeli „bóstwo” ma jedną twarz, symbolizuje ona jedność, absolut. Dwa ramiona – to jedność mądrości pustki i skutecznych metod współczucia. Jeżeli bóstwo ma sześć ramion, symbolizują one sześć doskonałości – szczodrość, dyscyplinę, cierpliwość, pilność, koncentrację i mądrość. Lepiej chyba patrzeć na formy nasycone głęboką symboliką, przypominające o różnych elementach ścieżki duchowej, niż na jakieś głupie obrazki. Dzięki tym archetypom możemy wprząc potęgę naszej wyobraźni w proces rozwoju duchowego i nie dawać się ponieść bezsensownym myślom. Największym wrogiem uwagi są właśnie nieokiełznane myśli. Techniki wizualizacyjne to naprawdę niezwykle skuteczne metody, pozwalające wyciszyć i skierować na określony przedmiot najbardziej niespokojne, rozbiegane umysły. Niektóre wizualizacje są niezwykle złożone, ale wierz mi, nie rozpraszają umysłu, lecz tchną weń spokój i równowagę. Do poprawnej wizualizacji trzeba trzech rzeczy. Po pierwsze, zdolności do utrzymania w umyśle wizualizowanego obrazu (innymi słowy, musisz raz po raz go przywoływać, ilekroć zaczyna się zacierać). Po drugie, znajomości symboliki przedmiotu medytacji i, po trzecie, zachowania świadomości pierwotnej natury buddy, która jest ci wrodzona.

  J.F.: Kiedy ja widziałem w świątyniach ludzi, bijących pokłony przed wizerunkami Buddy. W ten sposób traktuje się bóstwo, boga, bożka, bałwana – ale nie mędrca.

M.: Złożenie pokłonu Buddzie jest formą okazywania szacunku i czci – niemniej nie bóstwu, ale najwyższej, absolutnej mądrości i temu, kto ją uosabia. Mądrość Buddy oraz jego nauki mają ogromną wartość dla osoby, która się przed nimi skłania. Złożenie hołdu mądrości jest również aktem pokory, a więc przeciwdziała dumie, uniemożliwiającej jakiekolwiek głębokie przeobrażenie. „Na szczycie góry nie zbierze się woda, a na kopcu dumy nie wzrośnie prawdziwa zasługa”, mówi stare przysłowie. Co więcej, pokłony nie są mechanicznym ćwiczeniem. Kiedy dotykasz ziemi dłońmi, kolanami i czołem – w sumie pięć punktów – chcesz oczyścić pięć trucizn: nienawiść, pożądanie, ignorancję, dumę i zazdrość, i przeobrazić je w pięć przeciwstawnych im aspektów mądrości. Podciągając ręce, gdy podnosisz się z podłogi, myślisz: „Obym wziął na siebie cierpienia wszystkich istot i uwolnił je raz na zawsze od wszelkiego bólu i jego przyczyn”. W ten sposób wszystko, co robisz, nie jest puste, banalne, zwyczajne, ale staje się częścią praktyki duchowej.

J.F.: W chrześcijańskim życiu monastycznym jedyną rzeczywistością jest Bóg. Świat, w którym żyjemy – „wiek”, jak nazywali go francuscy katolicy w siedemnastym stuleciu – odwraca tylko uwagę od najważniejszego, od Boga. Życie religijne, życie człowieka, który wycofuje się ze świata – czy będzie to Pascal w Port Royal czy kartuzjański zakonnik – polega więc na uwolnieniu się od wszelkich „rozproszeń”, od wszystkiego, co kieruje naszą uwagę na jałowe, codzienne sprawy, fałszywe wartości, doczesne sukcesy, próżną satysfakcję, majątek itd. Porzuciwszy sprawy, wokół których toczy się światowe życie, można poświęcić całą uwagę jedynej relacji, która się naprawdę liczy, relacji z Bogiem. Mnisi z Grande-Chartreuse porzucają świat, by móc całkowicie skupić się na Bogu. W buddyzmie nie ma jednak transcendentnego Boga, czemu więc ma służyć życie w klasztorze lub w pustelni? Innymi słowy, skoro buddyzm nie jest religią, to czemu tak ją przypomina?

M.: Wydaje mi się, że rozmawiamy o tym od paru dni. W ostatecznym sensie wszystkie te nazwy – religia czy system metafizyczny – nie mają większego znaczenia. Duchowym celem buddyzmu jest osiągnięcie oświecenia. Takiego samego oświecenia, jakie osiągnął Budda. Ścieżka polega na kroczeniu śladami Buddy. Wymaga głębokiego przeobrażenia strumienia naszej świadomości. Nic więc dziwnego, że ci, którym bardzo zależy na podążaniu ową ścieżką, chcą jej poświęcić każdą chwilę. Warunki zewnętrzne, zwłaszcza w przypadku początkujących, mogą to ułatwić albo utrudnić. To chyba oczywiste. Tylko ci, którzy osiągnęli oświecenie, są doskonale wolni od wszelkich uwarunkowań, ponieważ świat zjawisk jest dla nich otwartą księgą, potwierdzającą, każdym słowem, prawdę, jaką odkryli. Osoba, która osiągnęła najwyższy poziom duchowego rozwoju, czuje się tak samo w zgiełku wielkiego miasta, jak w ciszy górskiej pustelni. Początkujący muszą jednak szukać warunków sprzyjających rozwijaniu koncentracji i przeobrażaniu myśli. W kieracie codziennego życia proces przeobrażenia trwałby znacznie dłużej. Co więcej, coś mogłoby go zakłócić, a nawet przerwać. Dlatego tybetańscy praktykujący spędzają często wiele lat w odosobnieniu. Chcą się całkowicie poświęcić duchowym poszukiwaniom i nawet na sekundę nie tracić z oczu ostatecznego celu, którym jest osiągnięcie oświecenia dla dobra wszystkich istot.

  J.F.: Jak zdefiniowałbyś oświecenie?

M.: Jako poznanie ostatecznej natury nas samych i zjawisk.

J.F.: W takim razie, powiedz mi jeszcze, proszę, co buddyzm rozumie przez wiarę.

M.: To słowo rzeczywiście ma na Zachodzie mnóstwo konotacji. Buddyści mówią o czterech aspektach wiary. Pierwszy to poczucie zrozumienia i inspiracji, które pojawia się w nas, gdy słuchamy nauk duchowych, opowieści o życiu Buddy czy wielkich nauczycieli. Coś w rodzaju głębokiego zainteresowania. Drugi aspekt to coś na kształt dążenia, aspiracji. Pragnienie, by wiedzieć więcej, by praktykować otrzymane nauki, pójść w ślady wielkich nauczycieli i krok po kroku osiągnąć taką samą doskonałość. O aspekcie trzecim mówimy, gdy wiara zmienia się w pewność, biorącą się z przekonania o prawdzie nauk i skuteczności ścieżki duchowej, która daje nam coraz więcej satysfakcji i coraz większe poczucie spełnienia. Jakbyśmy odkrywali piękno coraz lepiej widocznego pejzażu. I wreszcie osiągamy poziom, gdy okoliczności nie mogą w żaden sposób zachwiać naszym przekonaniem i pewnością. Nasza praktyka jest tak głęboka i stabilna, że możemy włączyć w nią dosłownie wszystko, zarówno zdarzenia dobre, jak i złe. Owa pewność staje się drugą naturą, niewzruszoną wiarą. To tyle, jeśli idzie o wiarę w buddyzmie. Dla porządku dodam jeszcze, że nie ma ona nic wspólnego z intelektem, lecz jest owocem odkrywania i osobistego potwierdzania prawdy duchowej ścieżki. 

—–
Fragment książki „Mnich i filozof” wydanej przez Biuro Informacji Gospodarczej (Szczecin 2000). Tłumaczenie: Adam Kozieł.