Dzongsar DzIamjang Khjentse – złudzenia dotyczące przyszłości

„Pod wieloma względami przypominamy Siddharthę. Może nie jesteśmy arystokratami ze stadem pawi, ale mamy własne kariery, udomowione koty i niezliczone obowiązki. Mamy swoje pałace – klitki w slumsach, dwupiętrowe domy na przedmieściach albo apartamenty w Paryżu. Mamy też Jaszodhary i Rahule. A jednak wszystko idzie przez cały czas na opak. Psują się urządzenia, wybuchają kłótnie z sąsiadami, przecieka dach. Umierają ci których kochamy. Albo wyglądają trupio rankiem, zanim się obudzą – leżąc w niedbałej pozie jak kurtyzany w pałacu Siddharthy. Może cuchną papierosami lub sosem czosnkowym z poprzedniego wieczora. Ciosają nam kołki na głowie i przeżuwają jedzenie z otwartymi ustami. Mimo to trwamy przy nich z własnej woli, nie próbując uciekać. Albo, jeśli mamy już naprawdę dość, zrywamy związek tylko po to, żeby zacząć kolejny z drugą osobą. To błędne koło nigdy nam się nie znudzi, bo wciąż mamy nadzieję i wiarę, że gdzieś czeka na nas idealny partner albo rajska Szangrli-la. Gdy zaś odczuwamy codzienne irytacje, odruchowo myślimy, że umiemy nad wszystkim zapanować: to się da naprawić, powtarzamy sobie, zrobimy to bez trudu tak samo, jak myjemy zęby. Znów czujemy, że niczego nam nie brakuje.

Być może sądzimy, ze dzięki życiowym doświadczeniom pewnego dnia uzyskamy pełną dojrzałość. Liczymy, ze staniemy się starymi mędrcami podobnymi do Jody. Nie zdajemy sobie sprawy, że dojrzałość to tylko kolejny aspekt rozpadu. Podświadomie łudzimy się nadzieją, że dożyjemy takiego etapu, gdy już nie będziemy musieli niczego naprawiać. Że przyjdzie dzień, o którym z perspektywy czasu będzie można powiedzieć: „Odtąd żyłem długo i szczęśliwie”. Takie mamy postanowienie i święcie wierzymy w jego realizację. Jakby wszystkie nasze doświadczenia do tej pory – całe nasze życie – było tylko próba generalną. Uważamy, że nasz wielki występ dopiero nadejdzie, a więc po co mielibyśmy żyć dniem dzisiejszym?

Dla większości ludzi te nieustanne regulacje, przearanżowania i poprawki są definicją „codzienności”. W rzeczywistości czekamy, aby życie dopiero się rozpoczęło. Nagabywani przyznajemy, że dążymy do jakiegoś przyszłego ideału – będzie to emerytura w leśniczówce z bali w Kennebunkport albo w chacie gdzieś w Kostaryce. Lub marzymy, że ostatnie lata przeżyjemy w jakimś wyidealizowanym lasku z chińskiego malowidła, będziemy pogodnie medytować w pawilonie herbacianym z widokiem na wodospad i sadzawkę z karpiami”.

Dzongsar DzIamjang Khjentse – JAK NIE BYĆ BUDDYSTĄ (strony 27-29, wydawnictwo CZARNA OWCA