PUŁAPKI „POP BUDDYZMU”
Lama Dziampa Thaje jest z urodzenia Anglikiem i praktykuje buddyzm od 1973 roku. Mieszka i naucza Dharmy w Anglii w ośrodkach Dechen Community. Jest żonaty i ma czworo dzieci. Naucza w linii tybetańskich szkół sakja oraz kagju. Miał ponad trzydziestu nauczycieli min. Sakja Trizin Rinpocze, Dilgo Khjentse Rinpocze, XVI Karmapa, Karma Thinlej Rinpocze, Kalu Rinpocze, Dudziom Rinpocze. Więcej informacji na Wikipedii: Lama Jampa Thaye i na jego stronie lamajampa.org – jego wspomnienia o XVI Karmapie znajdziecie w książce „Promienne współczucie”.
=====
Pułapki „pop buddyzmu”
Są tacy charyzmatyczni liderzy, którzy wykorzystują rozpowszechnione na Zachodzie nieporozumienia na temat buddyzmu, zamiast je prostować – wnioskuje nauczyciel buddyzmu tybetańskiego z Wielkiej Brytanii.
We współczesnym społeczeństwie Zachodu, w którym dominujące systemy kulturowe nie są w stanie odpowiedzieć na pytania o sens życia, otwiera się luka, którą tylko buddyzm jest w stanie wypełnić.
Ważne jest jednak, żeby odeprzeć pokusę dostosowania buddyzmu do dominujących ideologii naszej epoki – scjentyzmu, ideologicznego fanatyzmu i bezwzględnego skupienia na samych sobie. Uleganie takim pokusom prowadzi do czegoś, co można by nazwać „powierzchownym buddyzmem”. Chociaż może on mieć wiele zalet, ale przesłania je jego dążenie do (świadomego lub wynikającego z niewiedzy) zerwania powiązania między etyką, medytacją i mądrością – trzema rodzajami treningu, które nierozerwalnie składają się na kręgosłup każdej z licznych tradycji buddyjskich. Albo propaguje się medytację całkowicie oderwaną od pozostałych dwóch gałęzi treningu, albo etyka i mądrość zostają wypaczone przez fałszywe pojęcia, takie jak „szalona mądrość” (ang. crazy wisdom).
Niezależnie od tego, w którym miejscu następuje to przerwanie (więzi), tworzone są przyczyny dla skandali, które nękały buddyzm ostatnimi czasy i dla wielu stały się przyczyną rozczarowania. Niestety, nieuchronne rozczarowanie zbyt często przechodzi w urazę i podczas gdy rozczarowanie może stać się pierwszym krokiem do mądrości, uraza przynosi tylko nieszczęścia.
Niezwykle smutne jest, że w dzisiejszych czasach to, co dla wielu ludzi jest ich pierwszym kontaktem z buddyzmem, nosi wszelkie znamiona drogi od łatwowiernego entuzjazmu do urazy. Może w niektórych przypadkach jest tak dlatego, że przyjęli widmo – wersję buddyzmu, która byłaby nierozpoznawalna dla żadnego z naszych buddyjskich poprzedników, nie mówiąc już o Azjatach, którzy wciąż stanowią większość praktykujących buddystów – taką wersję, która niestety nie może przynieść im pożytku w jakikolwiek głęboki sposób. Wystarczy rzucić okiem na obawy i przepowiednie tych najgłośniej krzyczących „buddystów” na Zachodzie aby wyczuć, że są to dwa bardzo różne światy, i zastanowić się, jaki to jest ten „buddyzm”, który wielu ludzi na Zachodzie akceptuje.
Odpowiedź jest prosta. Oni przyjęli buddyzm składający się w dużej mierze z ich własnych projekcji, aczkolwiek w niektórych przypadkach z pewnymi umiejętnymi podszeptami przez takich azjatyckich lub zachodnich nauczycieli, którzy są aktywni na rynku duchowym. Jest to buddyzm „wyczyszczony” z wszystkiego, co budzi zastrzeżenia dla ekskluzywnych mieszkańców Londynu, Santa Monica i Manhattanu. Jest to buddyzm, w którym amputowano moralną powagę tradycyjnego buddyzmu, powagę opartą na szacunku dla innych. W jego miejsce zostało wszczepione przyzwolenie absolutnej autonomii dla samego siebie, w której indywidualny wybór jest jedynym arbitrem dobra i zła. Krótko mówiąc, zamiast porzucić skupienie na samych sobie (i innych potężnych bogach naszej epoki) i zamiast tego zwrócić się ku buddyzmowi, znaleźliśmy, jak sądzimy, religię, która może je pomieścić.
Ta pozornie niegroźna strona buddyzmu sprawia, że jest on tak atrakcyjny dla tych, dla których chrześcijańska obietnica zbawienia jest zbyt staromodna i nie do przyjęcia. Wyrafinowani, na wysokich obcasach i mający dobre znajomości, z podnieceniem przyjmują honorowe zaproszenia na buddyjskie przyjęcia, ponieważ wyobrażają sobie, że to nie wymaga niczego z ich strony, ale nie widzę tutaj zbyt wiele miejsca dla zwykłego, szeregowego mężczyzny lub kobiety z ich brudnymi rękami i codzienną walką o przetrwanie.
Taki bezzębny buddyzm, którego jedyną zaletą jest to, że nie jest chrześcijaństwem, nie jest w stanie wyzwolić nas z cierpienia narodzin, starzenia się, choroby i śmierci, ponieważ pozostawia w spokoju cały mechanizm lgnięcia do ego, samouwielbienia, i wynikające z tego przeszkadzające emocje. I to właśnie jest źródłem rozczarowania, którego wielu tak często doświadcza. Taki rozcieńczony buddyzm nie może zapewnić oparcia i jasnego kierunku, gdy pojawiają się trudności. A ponieważ trudności nieuchronnie pojawiają się, a więc ci, którzy odczują rozczarowanie, albo powrócą do chrześcijaństwa, albo przerzucą się na kompletny cynizm.
Inną wersję tego rozczarowania odczuwają ci, którzy popadają w urazę po odkryciu, że ci, którym zaufali jako przewodnikom, wprowadzili ich w błąd. W nowoczesnym świecie buddyjskim, czasami trudno jest odróżnić prawdziwych mistrzów od sprzedawców maści na porost włosów. Mają podobne imiona, czasami pochodzą z tych samych miejsc a obecnie mają nawet tytuły. Jedna różnica, która powinna być oczywista (ale niestety nie jest jasna dla nas, ze względu na nasz brak doświadczenia w takich sprawach, i ogólną nowość buddyzmu na Zachodzie), to że dostawcy maści dla łysych dawno temu zrzucili kajdany wierności prawdziwemu buddyzmowi w słowie lub uczynku. Może właśnie dlatego lubimy ich na początku – są tacy elastyczni. Być może, w jakimś stopniu oni przypominają nam nas samych.
W wielu przypadkach przyjęliśmy fałszywy system, który jest buddyjski tylko z nazwy, a ponadto często uznaliśmy mistrzów, którzy są mistrzami tylko z nazwy. Nic dziwnego, że jesteśmy zawiedzeni, gdy odkrywamy, że buddyzm jest daleki od tego, co sobie wyobrażaliśmy. Jakże bolesna jest prawda, gdy odkrywamy, w jaki sposób sami daliśmy się oszukać.
Jednak pretensje do fałszywej paczki, którą nam sprzedano, lub do rozpowszechnionych podróbek, są trochę nie na miejscu. Po pierwsze, sami nadaliśmy im moc, dzięki mieszaninie łatwowierności i braku krytycznej ciekawości co do samego buddyzmu. Po drugie, nasza motywacja zbyt często była w zasadzie niepoważna i doprowadziła nas do tego, aby preferować to, co modne i sławne ponad to, co autentyczne ale pozbawione blasku. W każdym razie prawda jest taka, że podróbki zawsze deptały po piętach tych autentycznych, był to Dewadatta prześladujący Buddę, czy też liczne przykłady podróbek i fałszerstw w Tybecie, wypunktowane przez mistrzów tak odległych od siebie, jak Sakja Pandita w XIII wieku lub Patrul Rinpocze w XIX wieku.
Jak mówił Sakja Pandita:
Mistrz jak najbardziej powinien być uważany za mistrza
Jeśli jest w zgodzie z sutrami i tantrami.
Jednak mistrz, czy nie, bądź dla niego obojętny
Jeśli nie naucza zgodnie z nauczaniem Buddy.
W czasach, kiedy Sakja Pandita wylewał zimną wodę klarowności na fałszerstwa, było wystarczająco dużo ludzi poważnie traktujących sam buddyzm, a nie przejściową charyzmę niektórych mistrzów fałszywego buddyzmu, aby posłuchać jego rad, a to zapewniało kontynuację nauczania . W ten sposób rozczarowanie tym, co nieautentyczne nie zostało zatrute urazą, właśnie z powodu pragnienia zaangażowania się w prawdziwe nauki. Dziś nie jestem pewien, czy jest wystarczająco dużo ludzi, którzy chcą buddyzmu w stanie nierozcieńczonym.
Święci i grzesznicy w buddyzmie istnieją teraz tak samo, jak istnieli kiedyś. Naszym celem powinno być uczenie się od tych mistrzów, którzy w swoich działaniach i instrukcjach ucieleśniają odwieczne właściwości buddyzmu. W ten sposób nauczymy się mądrze rozróżniać, tak jak dorośli ludzie, aby nas nie oszukali sprzedawcy, oferujący nam trujące środki zastępcze. Będziemy jednak chcieli to zrobić tylko wtedy, gdy nasza motywacja będzie właściwie uzasadniona.
Niestety, nie dociera do nas, że tak zawsze było i – dopóki wszystkie czujące istoty nie osiągną oświecenia – zawsze tak będzie. Czasami zaczynamy więc od naiwnego i przesadnego „oddania” nauczycielowi, którego, jak sobie wyobrażamy nie dotyczy kwestia „zmęczenia materiału” w sprawach międzyludzkich (i oczywiście spodziewamy się wyjątkowego potraktowania, ponieważ tak naprawdę nie obchodzi nas, jak traktowani są inni). To właśnie ta łatwowierność i ignorancja dotycząca faktycznej roli nauczycieli wpędza niektórych do łóżek pozbawionych skrupułów „mistrzów”, a innych do zdalnie sterowanych armii, które budujący imperium tworzą ze swoich naiwnych zwolenników, by walczyli dla nich w bitwach i unieszkodliwiali oponentów. Tak się składa, szczęśliwie dla tych mistrzów, że nie ma nikogo bardziej fanatycznego, jak ich podatni na wpływy zwolennicy utrzymywania spornego terytorium przy pomocy anatemy, wyłączeń i zakazów, które są cechą współczesnej polityki buddyzmu. Oczywiście wszystko to jest o wiele łatwiejsze niż praktykowanie Dharmy, będącej ciągłym wyzwaniem dla wygody naszego samolubnego umysłu.
Nieuchronnie, w tym dzbanie prędzej czy później urywa się ucho. Dla niektórych dzieje się tak, gdy poznają, że prawdziwy buddyzm jest zupełnie inny, niż sobie wyobrażali, i z obrzydzeniem odrzucają to, jak bardzo różni się od naszych współczesnych opinii. Inni odkryją, że fałszerstwo, na które się nabrali, nie może zapewnić wsparcia i wskazówek w czasie trudności. Dla jeszcze innych będzie to druzgocące zrozumienie, że pozwolili sobie na bycie manipulowanym, a w momencie rozczarowania tam, gdzie kiedyś było fanatyczne oddanie, wybuchnie równie fanatyczne oburzenie. Wszystko to będzie tylko rozdrapywać rany ich miłości własnej i próżności. Wcześniej boscy mistrzowie – będący na swój sposób również ojcem, matką, kochankiem czy naj-naj lepszym przyjacielem – zostaną teraz potępieni jako krwiożerczy wodzowie prowadzący spisek manipulacyjnych demonów. Można tylko odczuwać wielki smutek dla tych, którzy zostali uwikłani w taką sytuację, czy to przez własną łatwowierność, czy po prostu przez młodość i niewinność.
Czas jednak dorosnąć. Wymaga to od nas odrzucenia złudzeń – inaczej mówiąc, rozczarowania się we właściwy sposób – ponieważ nie ma innego sposobu na uniknięcie skrajności łatwowierności i urazy. Sami stworzyliśmy sobie „buddyjską samsarę”, być może z pomocą ludzi, którym powinniśmy byli uważniej przyjrzeć się na samym początku. W końcu, jak mówi Patrul Rinpocze, podążanie za fałszywym mistrzem kończy się zeskakiwaniem ze skały w przepaść ręka w rękę z tym, w którym ulokowaliśmy swoje zaufanie, do wspólnego zniszczenia.
=====
Źródło: Magazyn TRICYCLE. Tłumaczył Zbigniew Andruszkiewicz.
=====